Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mówiąc o zmarłych, nie można być nigdy dość ostrożnym, Tomku!
Rozmowa znowu się urwała. Nagle Tomek chwycił towarzysza za ramię i szepnął:
— Cyt!
— Co to, Tomku? — i obaj przylgnęli do siebie, a serca im biły.
— Cyt! Znowu! Nie słyszysz?
— Nie...
— Tam! Słyszysz teraz?
— O Boże, Tomku, idą! Idą z pewnością! Co mamy robić?
— Nie wiem. Jak myślisz, zobaczą nas?
— Och, Tomku, oni widzą w ciemności, jak koty. Poco tu przychodziłem!
— Nie bój się. Nie sądzę, żeby nam chcieli coś zrobić. Przecież my nie robimy nic złego. Zresztą siedźmy cichutko, może nas wcale nie zauważą...
— Tak, Tomku, siedźmy cichutko... Boże, drżę cały!
— Słyszysz?
Chłopcy pochylili do siebie głowy i ledwie śmieli oddychać. Jakieś stłumione głosy dolatywały z drugiej strony cmentarza.
— Patrz, widzisz? — szepnął Tomek. — Co to?
— To ognie djabelskie. Tomku, to okropne!
Kilka niewyraźnych postaci zamajaczyło w ciemności. Staroświecka latarnia rzucała na cmentarz niezliczone plamki światła. Huck szepnął z przerażeniem:
— To djabły! Na pewno! Aż trzy! O Boże!