Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

psa przerwało nocną ciszę — odpowiedziało mu drugie, słabszę, jeszcze dalsze.
Tomek był w śmiertelnym strachu. Wreszcie poczęło mu się wydawać, że czas się skończył, i rozpoczęła się wieczność — mimowoli, chociaż opierał się temu, zapadał w półsen. Zegar wybił jedenastą, ale Tomek już tego nie słyszał. Wtem w bezładne jeszcze widzenia senne chłopca wtargnęło, mieszając się z niemi, sentymentalne miauczenie kota. Trzask otworzonego okna w sąsiedztwie spłoszył sen, a gniewny głos „przeklęte kocisko“ i brzęk pustej butelki, rozbitej o tylną ścianę szopy, zbudził go zupełnie. W ciągu minuty był ubrany, wyskoczył oknem, przelazł na czworakach po dachu, miauknąwszy raz czy dwa, ale bardzo ostrożnie, skoczył na dach drwalki, a stamtąd na ziemię.
Stał tam Huckleberry Finn ze swoim zdechłym kotem. Chłopcy ruszyli w drogę i zniknęli w ciemności. Pół godziny potem deptali bujną trawę cmentarza.
Był to cmentarz jak wszystkie inne stare cmentarze w zachodniej Ameryce. Leżał na wzgórzu, oddalony od miasta o milę angielską. Był otoczony zmurszałemi sztachetami, powyginanemi naprzemian nazewnątrz i wewnątrz, ale nie stojącemi nigdzie równo. Trawa i zielsko porastały bujnie cały cmentarz. Stare groby były zapadłe. Pomników nie było wcale widać, tylko półokrągłe, zbutwiałe, robaczywe deski chwiały się nad grobami, jakby szukając oparcia, a nie znajdując go. Kiedyś wypisano na nich słowa: „Poświęcone pa-