Strona:Przybłęda Boży.djvu/338

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

błyska przez szpary. Tumult niesłabnący, w pełni wrzawy dwa bemole zmieniają się na dwa krzyżyki, nikt tego nie zauważył, dzikie staccata biczują powietrze, które faluje jak zdziczałe morze i jak nasze w tej chwili wzburzenie — i z nagłym wstrząsem cała burza zaryje się głęboko w potężne, kurczowo rozczapierzone, unisonowe sforzando fis, by w niem zmartwieć na głaz. Ten szeroki ton trwa przez osiem taktów, tylko wielkim ruchem wahadłowym przewala się w chybotaniach kosmicznych, jak wyrównanie między biegunami, jak dobrotliwa neutralizacja napięć międzychmurnych, jak niewidoczny kołys wszechmądrej wagi, zawieszonej w próżni między światłem i mrokiem. Zrównało się, uciszyło.
Tylko wierne rogi z tonu zgaszonego wyniosły echo, które pobrzmiewa ich mosiężną krtanią, pomne rytmu, co przed chwilą był tyranem wszystkich. Spokojność rozlała się szeroko. Z głębi obojów i fagotów zaleciało przypomnieniem Tematu Radości, szczęśliwie, durowo, potem drugi raz, w moll przysmętnionem. Jeszcze drga cichuteńki domysł rytmu — ach — jeszcze — — —
co to w takiej pełnej ciszy stać się może — !
co za światy —
co za dale —
jakie błogie możliwości — hen — bez granic...

i powietrze stężało i błyskawicznym rozgrzmotem zatrzęsły się miasta w gromie nagłej eksplozji!!! —:
słodkie pianissimo w stromem spotęgowaniu na przestrzeni dwóch taktów rozbłysło do kolosalnego fortissimo i w zwolnionym rytmie rozpętała się warjacja dziewiąta, wichrzyca porwanego w przestwór tutti: zwarty blok chóru i orkiestry grzmi Pieść Ra-