Strona:Przybłęda Boży.djvu/308

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w fotelach, a teraz wstaje i ociąga się. Podszedł i nawet w półmroku widać, jak jest blady.
Beethoven zaczyna uderzać się po kieszeniach i porywczo wyciąga zeszyt konwersacyjny z ołówkiem; wtyka go w garść Schindlerowi. Ten pochyla się i po chwili oddaje otwarty zeszyt:
„Proszę zaprzestać — w domu dopowiem resztę“.
Przeczytał, błyskawicznie przesadził parapet, znika między rzędami foteli, wlokąc cień Schindlera, który tylko usłyszał pomruk, coś jak „Precz czem prędzej!“ Biegł w stronę domu. Tam rzucił się na sofę, nakrył twarz dłońmi i tak skamieniał.
Głuchy. Zamknąć oczy i zamknąć... uszy? Zamknięte. Na siedm wieków. Głuchy. Jezu, czym ja nie wiedział o tem? Czy to nowina? Wiedziałem — nie wiedziałem. Że mnie od pulpitu wypędzą, tego nie wiedziałem! Że głuchy jestem... wiedziałem. Że zupełnie, tego... jeszcze...
Jest taki kąt ziemi, gdzie sterczy resztka dębu, a na tym kikucie żebracy suszą cuchnące łachmany. To jest król dębów.
Ktoś widział na pustyni lwa z podgoloną grzywą, lwa w rękawiczkach i kaloszach, lwa o spróchniałych kłach. To jest lew nad lwy, to jest lwów król.
Gdzieś na katedrze jest kamienny anioł przybłąkane, a z dziurawej rynny brudne wody kapią mu na zwietrzały nos. Hej, to jest archanioł, to jest wódz zastępów, to jest król cherubinów.
Tylem już razy bladł, tyle razy kamieniał. Zawszem wstawał z każdego zawahania. Mijałem każdy zakręt rozpaczy. Przechodziłem mimo samobójczych pokus. Poprzez wszystko znalazłem czysty szlak gościńca. Zależności zbyłem się. Zrzuciłem z ramion ten zmysł, przez który ludzie do mnie zbliżyć się mogli. Bo sam być miałem. Rozwaliłem bramę. Drzwi moje zamknąłem. Okno górne otwarłem w strony, gdzie