Strona:Przybłęda Boży.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jaśnić chciałam, a drzewo nigdy nie pozostawiło mnie bez odpowiedzi!“
Teresa Brunswick była istotą rzadką. Była, o ile są tacy, pełnym człowiekiem. Na fundamencie pięknej formy i rozrzutnych zdolności zbudowała harmonijny dom, w którym charakter, umiejętności, wrażliwość i usposobienie równoważyły się w pięknych linjach. Każda rzecz w jej wnętrzu była rzeczą prawdziwą. W najgłębszą noc można ją było zawołać — i zawsze była. Internował między jej tonem o oceanem Beethovena musiał topnieć, zbliżać się słodko ku połączeniu w cały akord. Powiedziano o niej: „Jej wnętrze jest czyste, ona zdala od siebie trzymać umie wszystko, co niskie, co nieszlachetne, co powszednie; godności swej nie skazi nigdy, zawsze czcić będzie boskość w człowieku. Jasno poznaje swoje obowiązki, które są jej prawami. Szlachetną miłością do ludzi przepełniona, zwrócona jest wyłącznie ku rzeczom prawdy, naturalności i Boga. Pogardza wszelaką ciasnotą, głupstwem i pozorem, nigdy nie mówi „dosyć“, nigdy nie spoczywa.“
Dobrze, iż dzieje tej miłości — jedynej, niezastąpionej, ostatecznej — historja uszanowała mrokiem tajemnicy. Wieczne misterjum, niewidziane zadzierżgnięte między dwojgiem wielkich i czystych, paliło się prostym słupem, oczyszczające, chłonne, niespełnione. Gdy czas jego minął, cicho wróciło tam, skąd było rodem. Żadne ciekawe palce bibljotekarskie, żadne węszenia anegdotek nie miały go tknąć. I teraz trwa w głębi wieków, jak niedostępna świętość w niecce relikwjarza.
Nam, którzy w osłupieniu patrzymy na jasny szlak, przez nie tu pozostawiony, zdziwieni, jak może być coś tak niematerjalnego, nam w rękach został jeden znak widomy, zapomniany. Obracamy go w palcach, niebardzo wiedząc, co z nim począć. Czujemy tylko