Strona:Przybłęda Boży.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gwaru nie słyszał. Uszy miał przecież stłumione, gasnące, nieczułe przedewszystkiem właśnie na tamte głosy.
Nie było czasu na zajmowanie się bagatelkami. Zarysowana już przed Fideliem w luźnych szkicach Symfonja Piąta (c-moll op. 67) wyrosła teraz nagle w twardym, gigantycznym konturze. Już stojąca w głównej masie, jeszcze raz poczekać musiała na ostateczne wykończenie, dojrzeć w całej jędrności, a w tę chwilę oczekiwania, w pauzę wielkiego napięcia wlał się nagły, kipiący, rześki, musujący gazem radosnym nurt Symfonji Czwartej (b-dur op. 60). Pierwszą część, prawem kontrastu, poprzedza krótki prolog, mrocznie zamyślone Adagio, jakieś senne budzenie się ruchu z odwiecznej martwoty, świtający jakiś zarys pierwszego gestu, w ciężkich westchnieniach z pierwotnego nieskładu rodzące się przeczucie bytu. Cisza oczekiwania wpływa na zakręcie w otwarte morze gromkich akordów, by wyzwolić się w radosnej fanfarze skocznego motywu, znów trójdźwiękowego, który na chwilę przygasa w słodkiej refleksji, znów akordami strzela, znów błyska w pełni, zachłyśnie się wysokiemi okrzykami, zanurza w staccatach i wesołych przydreptywaniach, wzbiera, rośnie i bucha znowu w basie, by ustąpić pola drugiemu motywowi, który wybiegł lekkim krokiem wiejskiej fujarki. Oktawy, wzbierające jak łagodne wschody, wiodą do bachicznych okrzyków, do nagłego głosu klarnetu, któremu kanonem sekunduje niższy o oktawę fagot. Pęd wzmaga się, w silnych synkopach gna, przesypują się perły różnobarwne pierwszego motywu, igrają rozbłyski swawolnych figur, szał rośnie, zniża się, cichnie, stacza w niebywałe przyciszenie, w którem dominują głuche pomruki kotła. Przemiany harmoniczne lśnią tu światłem czarujących niespodzianek, wyzwolone w zdumiewającym, słodkim akordzie f-durowym. Znów skoczne blaski,