Strona:Przybłęda Boży.djvu/076

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wölffl gra wzorowo... A tamta fermata gromami powinna huczeć, a te staccata jak trzaski niebieskiego bicza, a ten pasaż nie tak diamentowo, nie tak zimno kosztownie, to diamenty w ciepłych łzach skąpane, to gorący snop przepysznej racy, co pod niebo strzela i w ciemnej chmurze pęka z hukiem wyzywającym pioruny. A ten w banalne ósemki oprawny bulgot jest gorący, syczy w ukropie, przelewa się i mamroce niesamowicie, tętni jak moja krew. On nie umie grać, on nie umie! On gra Mozarta, a Mozart powiedział o wiele za mało, za słabo, za cicho, za ostrożnie. On nie umie grać...! On wcale nie gra Mozarta, on gra siebie.
Ręce drżą nerwowo, postać się pręży i zaczyna kołysać ku przodowi — iść i położyć dłoń na klawiszach: „Przestań!“ Tak nie można, tak nie wolno...
Przestał, a kiedy bardzo niepewnie czujący się tu przybysz uczynił krok naprzód. bo na niego teraz kolej przyszła, drgnął pod nagłym tumanem oklasków, co zerwał się z kątów sali i wionął ku rozpromienionej twarzy Wölffla.
Potem jeszcze minęła długa chwila, trzeba było nagwałt zastanowić się, co się będzie grało, jaśnie książę podszedł i wskazał opustoszały fortepian — i już się szło — przez wielką, pustą, jasną, podłużną dziurę salonu szło — przez przeraźliwą ciszę wielmożnego oczekiwania — zimno na czole, dreszcz zmroził plecy — grać? tu, tu grać? Nagły wstrząs febryczny w całem ciele — i już u fortepianu.
Co będę grał? Książę pyta. I powtarza; sine krople jego słów ostro kapią w nadstawioną ciszę:
— Adagio... z własnej niewydanej sonaty... opus 2 numer 3... c-dur... Józefowi Haydnowi poświęconej...
Jak on to głupio powiedział, wstyd. Szmer w sali, jak sen. I niema wyjścia, trzeba grać, to właśnie grać,