z twoim kościołem. Muszę głośno mówić, bo nie słyszelibyście mnie. Cały świat jest głuchy, a ja jednak lepiej słyszę od was!! Lepiej.
Ten rok.
Ten rok jak Odysowi zalepił mi uszy.
Ten rok wymierzył mi wielki, na cały świat donośny, brutalny policzek.
Ten rok rozstrzygnął pełnego człowieka.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Kiedy Beethoven w początkach roku 1798, po wielu niepewnościach, po sprzecznych opinjach lekarskich i bolesnem łudzeniu się uzyskał pewność, że traci słuch i że rozwoju kalectwa nic powstrzymać nie może — wówczas był moment, w którym cała jego jaźń, cała osobistość twórcza i ludzka, obciążona słodkiem brzemieniem chęci, tęsknot i nadziei — przez krótką, rozdzierającą chwilę, niezdecydowanie, wolno zakołysała się na ostrej, bezwzględnie stromej krawędzi urwiska. Obłąkane oczy w tej sekundzie ujrzały bezdno tak głębokie, że ginęło w zgniłej, niewiarogodnej przepaści. Życie minione i przyszłe błyskawicznie skupiło się w twardy, nasienny, groźny węzeł, a w tym węźle były losy stuleci.
Z dalekich szlaków zbiegły się zdyszane twarze, w szumie skrzydlisk opuściły się chmury, stworzenie wszelkie do jedynego przed topielą ratunku, do Arki zleciało się w ostatecznem przerażeniu i w tłumach nieobjętych okiem w tej jednej chwili zrobiła się okrutna, pusta, trupia cisza, jak przed wybuchem wulkanu. Światy widziały ten węzeł streszczonych dwóch żywotów — widziały, jak się w tej porze nieziemskiego podniesienia genjusz pochylił wstecz — naprzód — wstecz — i potężnie drgnął — jak w oklaskach rozpa-