Strona:Profesor Wilczur t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/091

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

różowymi i sinawymi siatkami naczyń krwionośnych, a spod nich wyrastający szary, gąbczasty móżdżek o prążkach wyraźnie wyginających się w środku ku rdzeniowi pacierzowemu. Wzdęcie opony świadczyło o tym, że jakieś nieprzewidziane przez naturę ciało wewnątrz układu mózgowego, wypycha płyn mózgowo-rdzeniowy. Profesor wyprostował się, poprawił maskę i skinął głową w stronę Rancewicza i Jurkowskiego, po czym odstąpił i stanął koło doktora Żuka, trzymającego rękę na pulsie operowanego. Mógł stąd z największą dokładnością widzieć pole operacyjne i śledzić ruchy rąk Rancewicza i Jurkowskiego.
Rozległ się pierwszy brzęk niklowych narzędzi na szklanym blacie. Operacja była rozpoczęta.
Wśród śmiertelnej ciszy długie, wąskie palce Rancewicza precyzyjnie poruszały się połyskując w jaskrawym świetle niklem narzędzi. Na tych palcach skupione były oczy wszystkich obecnych. Mijały minuty.
Wreszcie w rozchyleniu trzech płatów ukazał się fioletowy, a miejscami żółty koniec narośli.
Teraz pokryte gumowymi rękawicami dłonie Jurkowskiego przytrzymywały rozchylenie, zwiększając je stopniowo w miarę jak posuwał się lancet Rancewicza. Dotychczas przewidywania profesora Wilczura sprawdzały się z całą dokładnością. Istotnie nowotwór uciskał powierzchnię móżdżku, lecz uciskał swoim odgałęzieniem, które grubiało w miarę posuwania się w głąb. Mogło uchodzić za rzecz pewną, iż głównym siedliskiem nowotworu jest przestrzeń między spoidłem wielkim, móżdżkiem i szyszynką. Nie można było jeszcze wiedzieć, czy boczne rozgałęzienia nie sięgają pod prawą i lewą półkulę.
Od czasu do czasu oczy operującego podnosiły się i spotykały wzrok Wilczura. Wówczas rozlegał się przytłumiony głos profesora:
— Dobrze.
I operacja szła dalej. Nie można tu było sobie pozwolić na żaden pośpiech, a każdy ruch wymagał nadmiernie wytężonej uwagi. Pomimo to w trzydziestej drugiej minucie nieruchome ciało operowanego gwałtownie poruszyło się. Jakiś nieostrożny ruch Rancewicza spowodował nieświadomą reakcję mięśni. Przez jedną chwilę w oczach wszystkich obecnych zamigotał niepokój, a Rancewicz zdenerwowany przerwał operację. Nie było żadnego uszkodzenia mózgu i drobny ten wypadek właściwie nie miał znaczenia. Wpłynął jednak fatalnie na poczucie pewności siebie u operującego.
Dla wszystkich stało się to widoczne. Ruchy lancetu oddzielającego nowotwór od otoczenia były coraz mniej pewne coraz wolniejsze. Na brwiach i powiekach Rancewicza wystąpiły ma-