Strona:Profesor Wilczur t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/076

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O zmuszaniu w ogóle nie może być mowy. Pozostaje tylko prosić.
— Więc czym prędzej wyślijmy drugą depeszę.
Kolski potrząsnął głową:
— Wątpię, by to poskutkowało.
Więc co robić? Co robić?... — zaciskała kurczowo palce.
Kolski powiedział po dłuższym namyśle:
— O ile znam profesora Wilczura, i o ile mogę sądzić, przypuszczam, że najlepiej by pani zrobiła... jadąc tam do niego. Jeżeli potrafi go pani wzruszyć, jeżeli potrafi wyjednać przebaczenie, może się zgodzi. Oczywiście żadnej pewności tu być nie może...
Pani Nina zerwała się z miejsca:
— Ale czy jest dość na to czasu? Czy zdążę pojechać, aż tam na kresy i wrócić z nim? Czy nie będzie już za późno?
Rozłożył ręce.
— Za to nikt ręczyć nie może.
— Tak, tak — zakrzątała się gorączkowo. — Nie wolno tracić ani minuty czasu. Nie zabiorę ze sobą żadnych rzeczy. Pojadę, jak stoję. Już wszystko mi jedno. Niech pan sprawdzi tylko, kiedy mam najbliższy pociąg.
— Myślę, że lepiej pani zrobi, korzystając z samolotu. Do Wilna pani doleci, a w Wilnie można już telegraficznie z Warszawy zamówić samochód i wprost z lotniska pojechać do Radoliszek. To znacznie będzie szybciej niż koleją. Droga w obie strony zajmie pani niespełna półtorej doby. Ściśle trzydzieści osiem godzin, wliczając w to dwie godziny pobytu na miejscu.
— Jaki pan dobry — zdziwiła się. — Już to pan wszystko sprawdził i obliczył!
Kolski nie odpowiedział. Obliczał już to sobie wiele razy. Tyle razy ile oczekiwał, że Łucja pozwoli na krótkie odwiedziny.
Pani Nina nie była już zdziwiona, że znał godzinę odlotu i przylotu do Wilna, że wiedział, w jaki sposób można zamówić w Wilnie samochód.
— Jak to dobrze, że pan wszystko wie! Sama nie dałabym sobie z tym wszystkim rady. Jestem półprzytomna.
Nagle chwyciła go za rękę:
— Panie Janie! Panie Janie, niech pan jedzie ze mną!
Kolski zlekka przybladł.
— To jest niemożliwe. — odpowiedział. — Nie mogę teraz wyjechać.
— Dlaczego?
— Mamy pełną lecznicę. Koledzy są zaorani. Nie mogę.
— Ach, cóż mnie obchodzi lecznica! — oburzyła się pani Nina — Zaraz rozmówię się z Rancewiczem i będzie pan wolny.
Kolski skrzywił się: