Strona:Powieści z 1001 nocy dla dzieci.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Od czasu wyjazdu Perwisa, Paryzada nie rozstawała się z perłami, które poruszane przez nią, lekko się toczyły. Dwudziestego dnia Paryzada poruszała niemi co chwila, chcąc się przekonać, czy Perwis żyje. Próba udawała się pomyślnie aż do wieczora.
Gdy słońce zaszło, perły zsunąć się już nie dały Paryzadę ogarnęła rozpacz, gdyż zrozumiała, że brat jej zginął.
Nazajutrz z samego rana siadła na swego białego konia, na którym zwykle jeździła na polowanie; ubrana była po męsku.
Zanim odjechała przywołała do siebie starego sługę któremu oddała klucze od domu i rzekła:
— Przechowaj starannie te klucze, aż do mego powrotu i czuwaj nad wszystkiem. Jeżeli druga pełnia księżyca nadejdzie, a mnie jeszcze nie będzie pomyśl, żem umarła i rozdziel mój majątek pomiędzy wierne sługi.
Stary sługa był tak przerażony, że nie był w stanie słowa przemówić, Paryzada tymczasem dawszy koniowi ostrogę, szybko odjechała.
Przez wiele dni, a nawet nocy była w drodze; dwudziestego dnia stawiła się u derwisza. Zsiadła z konia i pozdrowiwszy Derwisza, zapytała go, czy pozwoli je  odpocząć.
— Owszem — odrzekł Derwisz — siądźcie przy mni  i powiedźcie dokąd jechać chcecie.
— Dokąd jadę nie wiem jeszcze, mam nadzieję, że wy mi wskazać będziecie mogli, gdzie znajdę gadającego ptaka, śpiewające drzewo i źródło złociste.
— Pocóż chcecie znać drogę do tych cudów prowadzącą?
— Bo chcę je znaleźć i zabrać — odrzekła Paryzada uśmiechem.