Strona:Powieści z 1001 nocy dla dzieci.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Derwisz zaczął się śmiać.
— Dlaczegóż śmiejecie się ze mnie?
— Pomimo stroju męskiego poznaję, że jesteście kobietą, i chcecie się podjąć wyprawy, która się tylu dzielnym młodzieńcom nie powiodła. Czyś nie słyszała o nieszczęściach, jakie spotykają tych, którzy chcą posiąść te cuda? Nie, dziecko, ja ci nie wskażę drogi do twego nieszczęścia. Powróć do domu i przestań myśleć o tem.
Paryzada jednak nie dała się odstraszyć i tak długo błagała staruszka, dopokąd jej nie wskazał drogi na górę.
Mówił jej o zwodniczych głosach, którym uwierzyć niebezpiecznie.
— Dobrze! — zawołała Paryzada, gdy Derwisz skończył. — Ale co czynić, by głosów tych nie słyszeć.
— Najlepiej, córko, radzę ci wrócić do domu, lecz jeśli nie chcesz, to pamiętaj, żebyś się nie odwracała.
— O, nie, drogi ojcze, zanadto pragnę ujrzeć te cuda, bym się miała cofać. Jeśli jesteście dla mnie tak dobrzy, to pozwólcie, bym wam trochę włosów ucięła.
Nie czekając odpowiedzi podeszła do starca, ucięła mu kilka loków i schowała do siebie.
Derwisz zapytał, co z tem robić zamyśla, odrzekła, że sobie bransoletkę uplecie i będzie zawsze na ręku nosiła.
Poczem tak się zaczęła mu przymilać, że w końcu wyjął srebrną kulę i objaśnił, jak ją ma użyć.
Słońce było jeszcze wysoko, gdy Paryzada stanęła u stóp góry. Zsiadła z konika, rozdzieliła włosy starca na dwie części i zatkała sobie niemi uszy, Zwolna wchodziła na górę. Słyszała wprawdzie rozmaite głosy, ale wyrazów nie rozróżniała.
— Wołaj, groź, wymyślaj, ale nic mi zrobić nie możesz, bo się nie obejrzę.