Strona:Poezye oryginalne i tłomaczone.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XCI.

Tak kiedyś matka, pychy pełna płodem
Czternastym, z ciężkiéj Latony niechęci,
Pożegnawszy się z tak kochanym rodem,
Gdy po ostatnim dziecięciu się smęci,
Kamiennym kryta stanęła obwodem;
A lubo nie ma zmysłu, ni pamięci
I same w krzemień zmieniły się oczy;
Przecie z nich wiecznie gorzki potok toczy.

XCII.

Psyche nakoniec rumiane jagody
Wsparszy na miękkiéj naprzemianę dłoni,
O! jakie leje z czarnych zdrojów wody!
O! jak kosztowna kropla kroplę goni!
Jak ciężkim dając westchnieniom przechody,
Spokoi morze wiatrem wdzięcznéj woni,
Które chcąc swych wód ozdobić szafiry,
Łzy mieni w perły, westchnienia — w zefiry.

XCIII.

Raz, w się zebrana, ręce opuściwszy,
Milczy i tłumi żale w swym zapędzie,
A widząc koniec swój najnieszczęśliwszy,
Cicho po twarzy srebrne nici przędzie;
Drugi raz, giestom wodzów popuściwszy,
Złorzeczy bogów niełaskawych zrzędzie
Rzewnie narzeka i z morskiemi szumy
Te skargi miesza i takowe dumy:

XCIV.

„Uśmierz, o morze, swoje burze wściekłe
I zbierz twe wały w spokojne koryto.
Przyjmij te, które-ć oczy me zaciekłe
Z łez oddawają podarki i myto,
A racz wysłuchać prośby me zalękłe:
Niechaj przynamniéj nie trapi mię i to,
Żeś głuche dla mnie; niech wiatr nie rozwieje
Moich lamentów, jak rozwiał nadzieje.