Strona:Poezye oryginalne i tłomaczone.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
LIX.

Z tym go odbiega i powietrznym biegiem
Każe gołębiom rozpościerać skrzydła
Wprost ku Cyprowi, gdzie nad pierwszym brzegiem
Zdejmuje z nosów woźnikom wędzidła,
I na delfinie, między ryb szeregiem,
Rozgania morskich mokrodziwów bydła.
Ale Kupido przy Psysze zostaje
I patrząc na nią, kamieniem się staje.

LX.

Patrzy na oczy, dwie słońca, czy nieba,
Które pałają jasnością tak hojną,
Że z nich wprzód bitwa, wprzód bywa potrzeba,
Wprzód i przegrana, niż pogrożą wojną.
Skąd nędzne serce, widząc, że nie trzeba
Dufać obronie, choć potęgą zbrojną,
Kiedy się prosić o żywot zanosi,
Pierwéj polęże, niż quartir uprosi.

LXI.

Słonecznym oczom nie ustąpi zorze
Zafarbowana rumieńcem jagoda,
Któréj się mleko tak miesza w kolorze
Szkarłatnym, jako na jabłku z ogroda;
A tak się w zgodnéj przebijają sforze,
Że ich rozdzielić i pomyślić szkoda;
Tak tam natura dziwnym łączy czynem
Blejwas z cynobrem, śniegi z karmazynem.

LXII.

Przechodzą różą, kiedy krwawe liście
Świeżo rozwija, nietykane wargi;
Wschodnie rubiny tracą oczywiście
Farbę, zrównane, i zakład, bez skargi.
Nic tak wonnego Saba, nic tak iście
Smacznego, nie śle Indya na targi.
Mowę, westchnienie, śmiech-li w ustach miała,
Serce więziła. Cóż, gdyby ich dała?