Strona:Poezye oryginalne i tłomaczone.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
20. Na Kupidyna w pałacu JWgo Pana Kanclerza W. Koronnego
reprezentowanego.

Kupido tryumfy swemi
Chodził nadęty po niebie,
Nie zważając, jeno siebie,
Pogardzał bogi inszemi.

Czego nie chcąc cierpiéć daléj,
Razem się wszyscy zebrali
I tak z nieba za tę minę
Wygnali hardą dziecinę.

Przyszedszy w te tu niżyny,
Pilnie począł upatrować,
Skądby mógł bogom hołdować,
I siadł w oczach Koniuszyny.

Lecz te śliczne gwiazdy obie
Tak go zniewoliły sobie,
Że zapomniał, jako trzeba,
I bogów i krzywd i nieba.



21. Tenże Kupido do JPani Koniuszyny Koronnéj.

Siła-ć szczęście i siła przyrodzenie dało,
Lecz to więcéj, bogini! (bo więcéj nie miało).
Przy urodzie wszystkie w cię wlało obyczaje:
Wszystko masz; tego-ć tylko nie dostaje,
Żeby po cię zdaleka przybył Parys jaki
I niósł cię w obce kraje bez zwłoki wszelakiéj,
Nie tam, kędy Helena gładka zaniesiona,
Lecz jeszcze daléj, boś ty gładsza, niżli ona.
Ale trudno wysoką cnotą ustalone
Serce twoje poruszyć, kiedy strzały one,
Które najtwardsze przedtym serca przeszywały,
Wczora o nie do jednéj wszystkie potępiały.
Zaczym nie śmiem się, chudak, zwracać do Wenery;
Synem twym będę, boś téj, co i ona, cery.