Strona:Poezye oryginalne i tłomaczone.djvu/079

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kózki, tak dzikie, jako i domowe,
Woły rogate, które gdzieś Febowe
Ręce karmiły, i wy, pasterzowie,
Me towarzystwo, i wy, trzód stróżowie,
Wierni brytani, z owemi trzodami;
Ptastwo leśne, co między skałami
Gniazda swe macie, skalni jerzykowie,
Kukułki głupie, nutni słowikowie,
Puhaczu nocny, co do nieboszczyków
Wzywasz swym głosem i stado puszczyków;
Owa ty góro z tym, co masz na sobie,
Otwórzcie na mój lament uszy obie:
Okrutne dziewczę serce mi zraniło,
A skarżyć mi się na ból zabroniło.
To bo postępek najnielitościwszy
Nie dać i płakać, dostatnie wybiwszy.
Nie dosyć na tym, bo gdy-m przyrodzenia
Nie mógł zwyciężyć, i do uskarżenia
Pociągały mię coraz świeże rany,
Takim ostatnim dekretem wskazany,
Nie dosłuchawszy, rzekła mi surowie:
Jeśli-ć mił żywot, jeśli-ć miłe zdrowie,
Jeśli-m moc jaką ja nad tobą miała,
Trafiaj w to, bym cię nigdy nie widziała.
Potym odbiegła. A mnie wszystka z ciała
Krew gdzieś uciekła, dusza uleciała,
Przyszedłem k’sobie, aleć się wznowiły
Wszystkie me żale, które do mogiły
Doprowadzą mię, da Bóg, niezadługo.
A toż zapłata twoja, wierny sługo!
Nie mów nic Panu, chociaż cię co boli;
Lepiej, że śmierć cię z milczeniem podgoli.
Wywlecz kto język, przyczynę méj winy,
Jeśli ten winny, przecz cierpi kto iny?
Oczy co winne, żeś im zakazała
Paść się w twéj twarzy i mnieś postradała,
Okrutna dziewko, wszystkich mych radości.
Atoli dosyć czyniąc surowości
Twej i mandatom, idę między skały,
Żeby mię oczy twoje nie widziały,
I bez oporu idę, bo twe słowa
Pokorna bierze za rozkaz ma głowa.