Strona:Poezye cz. 2 (Antoni Lange).djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na jego własne wyszły potępienie
I by, gdy roi tylko cudze klęski —
Szalał, że z jego złości jedno płynie
Blask miłosierdzia Bożego i łaska,
I przebaczenie bez końca — dla ludzi,
Których Wróg uwiódł; i tak cały ogień
Zemsty samego trawi go i pali.
Oto więc Szatan podniósł z krwawej fali
Swą wielką postać! Dłońmi rozepchnięte
W dwie strony, ognie — zagorzały dwojgiem
Skrzydeł pożarnych, purpurowych łun,
Czarną po środku zostawiwszy próżnię.
Rozpostarł skrzydła — i wzwyż lot unosi,
W ciemnem powietrzu zwolna się kołysze,
Ciężarem swym je gniotąc. Wreszcie spadł
Na stały ląd, jeżeli lądem jest
To, co goreje wiecznie ogniem stałym,
Jako jezioro płonie ogniem płynnym;
Ląd z barwy taki, jak tam, gdzie potęga
Wichrów podziemnych oderwała szczyt
Z góry Peloru — lub gdzie się rozdarły
Ryczącej Etny boki, której wnętrza
Wrzących żywiołów pełne — rodzą ogień,
Furyą metali wywołany, który
Wichry wyzywa, w górę się unosi,
A dno goreje wieczyście — pokryte
Dymem i swędem... Tu kierował krok
Wróg Wszechmocnego — a z nim szedł współszatan.
Obaj się chełpią, że z Stygijskiej rzeki
Wyszli jak bogi, swoją własną mocą,
A nie za wolą Najwyższej potęgi.
— Toż jest kraina, toż ma być siedziba