Strona:Poezye cz. 2 (Antoni Lange).djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

*     *     *

Najbardziej z moich pieśni kocham owe ciemne
Melodye, które we śnie słyszę jak tajemne
Jakieś fale, poza mgłą daleką szumiące
I mnie samemu nigdy niepojęte, drżące,
Jak struna jakąś lekką dłonią potrącona...
Kocham je, chociaż żadna nie wyjdzie złocona
Misterną szatą rymów na ten świat widomy!
Urodzone w bezdennej głębi nieświadomej,
Kwiaty niedotykalne mej duszy roślinnej
Żyją krócej niż jętki: jakoby Erynny
Są im słońca promienie; zamknięta powieka
Żywi je, że śpiewają jak fala daleka —
Ale gdy świt w nie rzuci swoje groty wczesne —
Bezcielesne widziadła w bardziej bezcielesne
Przechodzą — i na wieki, na wieki już giną —
I nigdy w rzeczywistość choćby snów nie spłyną...
Ich piękność — to Milczenie, co w świętość ubiera
Słowa, w które uderza Głos niby siekiera!
Lecz one żyją we mnie jako utajona
Potęga zaświatowa, czysta, wypieszczona
I nieraz też na jawie szepczą mi do ucha
Jakieś dźwięki z nieznanych toni mego ducha,
Jakieś słowa czarownym głosem wymawiane,
Lecz niepojęte, jakby słyszane przez ścianę —