Strona:Poezye T. 3.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Albo monument... List, który trzymała
W ręku, od palców kurczowych uścisków
Zwinął się w biały, pomięty papilot —
A usta były jej, jak działa wylot,

Dopóki lontu kanonier nie zniży...
Straszliwy otwór... Wtem krew jej na lice
Buchnęła, o krok jeszcze przyszła bliżej
I na Henryka oczów błyskawice
Zwracając, oczów, jak sierć kolcozwiérzy,
List odrzuciła precz na fal śnieżyce
I lady Makbet ruch z trzeciego aktu
Czyniąc, przez zęby rzekła: To pan tak tu?!...

To, gdy ja myślę, że pan schnie z żałoby
I o mnie tylko myśli, za mną jęczy,
Pan tu z dziewczyną włoską?!... Boże! Ktoby
Pomyślał?!... To ja!... A pan tu się wdzięczy
Do jakiejś Włoszki! Ja... Nie! To wartoby
W powieść... Ja myślę, że on się tu męczy,
Że on tu kona od przeszło dwunastu
Miesięcy — — a on tu... non! ça surpasse tout!

Ha! To zaiste godne pana, w taki
Ubliżyć sposób bezbronnej kobiecie!
Poznaję pana — — zawsześ pan jednaki —
Nic się nie zmienia widać na tym świecie,