Strona:Poezye T. 3.djvu/091

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Z orlej wyżyny.

Z orlej wyżyny, gdy się spojrzy na dół
Widzi się nędzę, wir, klęskę i zbrodnię,
Jakiś piekielny wicher na świat zadął,
I świat pociemiał, błotnieje i chłodnie.

Jest jakąś gwiazdą błędną, bezcelową,
Jakimś chaosem sprzecznym, jakimś mętem;
Jakież mu świeci przewodnicze słowo?
Co mu jest wiarą? I co mu jest świętem?

Naprzód! ha, naprzód... Lecz dokąd? Gdzie droga?
Krew z krwią się zmaga, ból z bólem, gwałt z gwałtem,
Bożyszcz jest tyle, że zabrakło Boga,
I form jest tyle, że byt jest bezkształtem.

Naprzód, ha, naprzód! Ależ wszyscy gonią
To jedno hasło, nikt się zeń nie cofa —
Tylko wrzask wściekły jest hasła harmonią
I bagnet pryska o szczerby kilofa.