Strona:Poezye T. 2.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z rzeki, ale tych łez wypić nie musi[1]
Co ocy twojej wypłacom Hanusi.

Jasiek tu chciał mnie brać, a mama z tatą
Straśnie go radzi widzom, ale ja nie.
Powiedziałak mu, że się przódziej lato
Zimom, a zima przódziej latem stanie,
Niźli ja bedem jego. Więc się na to
Ozgniwał i rzekł, co on mię dostanie,
Chebaby w niebie miesioncek zaginion,
Abo Dunajec w górę się przewinion.

Miałeś tu do nas przyjechać na Gody,[2]
Takek cię ino syćko wyglondała,
A tak mi było, jak rybce do wody,
Jazek się sama do się głośno śmiała.
Ale juz wsendy potajały lody
I śnig juz w turniak wyginion bez mała,
A tobie nimas jednako nikany,[3]
Mój złociusieńki i umiłowany.

Aniś nie pisał do mnie dawno. Moze
Jaka cię chorość nasła, mój jedyny,

  1. nie potrafi — (nie musi).
  2. Boże Narodzenie — (Gody).
  3. nigdzie — (nikany).