Strona:Poezye T. 2.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I juzbyk chyba ja sama wolała
Lezeć hań, niźli tak płakać daremno,
A kie spać legnę, to poduska cała
Mokra, kie wspomnę, jakeś ty spał ze mną.
Chwilo jedyna, kaześ się podziała,
Kieś ty przychodził ku mnie w nockę ciemną
I kieś mię objon tak serdecnie w rence,
Jakbyś przy miejskiej lezał ka panience.

Ja znam, ze biedna ja prosta dziéwcyna
Góralska, o mój ty najsłodsy, złoty,
To nie dla tobie, dla pańskiego syna,
Ale juz ledwie wytrwam od tęsknoty.
Dusa cię ino syćko przypomina,
Nijakiej nimam do jadła ochoty,
Ani do tańca. Chłopcyska się śmiejom,
A moje siwe ocy wciąz łzy lejom.

Kie na odwiecerz[1] przed chałupom stanę,
Pojźrę, jak słonko za wirchy się kryje,
Wspomnę, jak my się pod tę samą ścianę
Kryli: to zal mię mało nie zabije,
A serce moje, jakoby pijane,
Tłuce się w piersiach. Tęca wodę pije

  1. o zmroku — (na odwiecerz).