Strona:Poezye T. 2.djvu/041

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I drżało słońce krwawe i odmęty w morzu,
I drżąc niebo dzwoniło gwiazdy niewidnemi,
A jako kuropatwy przypadają w zbożu,
Gdy wzleci jastrząb — wichry przypadły ku ziemi.

I gdy trąby ogromne brzmiały coraz dalej
I coraz to potężniej: zstąpił pan na górę
W dymu, ognia i grzmotu wichrzącej się fali,
Otoczony w obłoków siność i purpurę.

I wezwał Pan Mojżesza na wierzch góry onej
I drżał Mojżesz, jakgdyby z przepastnych bezdeni
Wystąpiwszy, ocean ku niebu spiętrzony,
Wsparł się na górze pośród ryczących płomieni.

I drżał Mojżesz, jak gdyby ogień z wnętrza ziemi
Wystąpiwszy, przez chmury okolon ryczące,
Pętał płomienie swoje z blaski słonecznemi
I na głowie położył, jak koronę, słońce.

I w chmurze się ukazał Pan, ścieląc ciemnotę
W źrenicach Mojżeszowych, pod dłoniami skrytych,
Jakoby mu na oczy padło słońce złote,
Wśród trzasku gwiazd, urwanych z śrub w niebiosa wbitych.