Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/604

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I zażarte potyczki, morderstwa i waśnie
Szermiersko odegrywa na skrwawionej scenie,
Aż nim Pan w dzień ostatni zakończy złą kolej
I na zawsze zabije drzwi w amfiteatrze...
Czyż mam czekać aż dotąd? O! ulecę wolej,
W jasne niebo i w słońce pogodne popatrzę.
Nie chcę patrzeć na ziemię — o wy, wiatry wschodnie!
Prędzej mię, prędzej z sobą unoście ku górze,
Skąd ziemi ani widno, gdzie piersiom swobodnie,
Gdzie słońca i księżyce kąpią się w lazurze!

Czyż zaiste? O! wietrzna wzdęła się już fala,
Ja w górach na obłokach mknę się po przezroczu,
Królestwa jako mrowie jeno mżą się zdala,
A ludzie i narody znikają z mych oczu.
Kula ziemska maleje, aż się punktem stanie,
Jako czarna źrenica w szerokim błękicie,
Jako mała wysepka w wielkim oceanie,
Którego z żadnej strony brzegów nie dojrzycie.
Coraz wyżej a wyżej ze mną chmury biegą...
Powietrzny oceanie, orzeźwij mą głowę!
Pochłoń mię, pogrąż w siebie, napój spragnionego
I zaprowadź do portu, niech ujrzę Jehowę.




ODA V.
Kato polityk.


Usu se minui si sinerent opes...


Mało posiadam, prosiłbym o więcej,
Lecz na cóż zda się ta modlitwa chciwa?
Głupie łakomstwo chciałoby tysięcy,
Pragnie, wydziera, lecz ich nie używa.

Bogdaj to cnota i bogactwa serca!
Bogactwo myśli — to prawe korzyści,
Których nie może odebrać wydzierca,
Które codziennie wzrastają krzewiściej.