Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/525

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
X.

I wół się żegna z pasterzem i trzodą,
Ryk z całych piersi zatrzęsa zaciszem,
Targa się w więzach, na których go wiodą,
A stado wyje za swym towarzyszem.
Wy jarzmie więźnia starczyłyby rogi,
Lecz zwierz bezmyślny przestaje na rzucie.
Jękliwie ryczą na widok złowrogi —
I w piersi bydląt jest śmierci przeczucie:
Kiedy pod rzeźne żelazo je wloką,
Zwierzę się cofa, słupi się i stawa,
Topór, zbryzgany mózgiem i posoką,
Przeczuciem zgonu i cielca napawa.
Gdy krew poczuje ciołek niespokojny,
Co w rzeźni biedne wylały bydlęta,
Targa się z mocą, łeb najeża zbrojny,
Sili się zerwać powrozy i pęta.
Jak zbrodzień, sądzon na ucięcie głowy,
Zaczem uchyli potępioną szyję,
Patrzy ze zgrozą na topór stalowy,
Którym oprawca piersi mu rozbije,
Twarz mu poblednie, kolana dygocą,
Gdy rusztowanie postrzeże z daleka;
Tak biedne bydlę, rzezane przemocą,
W dreszczu śmiertelnym na mordercę czeka.
Gdy byk żylasty i z okrągłem czołem
Pracą okupi żywota rozkosze,
A zapomniawszy o stadzie wesołem
I harcach leśnych, złagodnieje w sosze.
O! co za jęki na wiosennej niwie,
Gdy po raz pierwszy chcą ujarzmić byka!
Rogiem swój ciężar strąca niecierpliwie,
Tarza się, grzebie, z wiatrem się potyka.
Gdy cielec nosi podgardziel szeroki,
Leniwym krokiem nie postąpi hożo,
Gdy brzuch ma tuczny i wydęte boki,
Które mu ciężar bezpotrzebny mnożą;