Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom V-VI.djvu/050

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.


VI.

Człeku, uzacnion i spójon żywo
Z Niebem i ziemią w jedno ogniwo,
Masz w Niebie Ojca twym prośbom gwoli,
Gdy ci niedobrze, gdy serce boli,
Jeno jak dziecię uklęknąć trzeba,
Ręce na piersi, oczy do Nieba,
I tak Mu śmiało powiedz twe dzieje,
Niech się otwarcie dusza wyleje.

VII.

Krzywda nam, Ojcze! bo dłoń zelżywa
Ocugla usta, ręce skowywa;
Przyszliśmy w nędzę, w urągowisko,
Niebo wysoko — a piekło blizko;
A w sercach przedsię waśń i niezgoda,
Bliźni bliźniemu ręki nie poda...
1848. Załucze.


DO * * *


Ty mię nie kochaj, będzie nam swobodniej
Modlić się wzajem, jako przyjaciele.
Na co nam miłość? jam swobodny od niej,
Bez zgryzot serca twe losy podzielę.
Chcę ciebie widzieć i cieszyć się głośno,
Ścisnąć twą rękę, nie drażniąc nikogo,
Nie jątrząc czyjąś źrenicę ukośną,
Wyznać otwarcie, że mi jesteś drogą.
Chcę w twoich chwilach smutku i niedoli
Czuwać nad tobą i westchnąć głęboko,
Śmiało zapytać: „Ach! co ciebie boli?"
I łzy twe otrzeć, i rozchmurzyć oko.
Na mojej drodze, gdzie cierniska dosyć,
Kiedy mię zrani latorośl kolczata,
Chcę głosem pewnym o ulgę poprosić:
„Spiesz, przyjaciółko, poratować brata!"