Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/594

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Żyli szczęśliwi, wierni cnocie starej;
Lecz sprawiedliwość, co sądzi i karze,
Tamę królewskiej łaskawości kładzie.
Każdego czasu bywają zbrodniarze,
A cóż dopiero w krajowym bezładzie?
Gdy jedni idą bronie praw korony,
Życia i zdrowia nie mając na względzie,
Drudzy przechodzą do przeciwnej strony,
Widokom wroga służyć za narzędzie.

KRÓL.
Szalony obłąd rozszerzył się razem,

Miecz buntowniczy w krwi bratniej się pławi;
Na polu bitwy gromim ich żelazem,
Lecz dla pojmanych musim być łaskawi.

KANCLERZ.
Na polu bitwy umniejsza się wina,

Jeżeli zdradę co umniejszyć może.
Ale kto listy Siedmiogrodzianina
Nosi do Szweda w przybranym ubiorze,
Raz uwolniony wyrokiem łaskawym
Na tejże zbrodni schwytany na nowo,
Czyż nie powinien ugiąć się przed prawem
I ciężką zbrodnię okupić swą głową?

GNOIŃSKI (który aż dotąd siedział osłupiały, zrywając się).
To o nim mowa! Puść mię, panie Jerzy!...

Prawda... wszak jeszcze żyje ta potwora!

LACKI.
Obrad sądowych mieszać nie należy,

Wkrótce stosowna nadarzy się pora.

KRÓL.
Tam, gdzie nagradzać trzeba towarzysze,

Zawsze i chętnie król polski nagradza;
Ale wyroków śmierci on nie pisze:
Na to są nagrody, jest hetmańska władza.
Choć mię oburza wszelki czyn zdradziecki,