Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/566

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Że przyjął złoto jakiś przeniewierca,
Że dał się skusić prostak bezrozumny;
Już oni sądzą, że z naszego serca
Fałszywym bogom postawią kolumny!
O jacy mali!... jacy oni mali,
Że śpią spokojnie pod tak lichą strażą!...
Są jeszcze prawa, które podeptali,
Jest jeszcze kościół, który lekceważą.
Im się wydaje w chwilowym obłędzie,
Gdy rzesza do nich tłoczy się ciekawa,
Że szlachta nasza obojętna będzie
święty kościół i o święte prawa.
Ha! ale u nas silne jest uczucie,
Ślepi, przejrzawszy, postawią się śmiele:
Nie dadzą słówka wyrzucie w statucie,
Ani cegiełki wyrzucić w kościele.
Na tych podstawach stojąc niezachwianie,
Czyżbyśmy dbali na zbójeckie noże?
Bóg kształty krajów zakreślił na planie,
Bóg tylko jeden przekształcić je może!

HELENA.
Dzięki ci, Jerzy! wlewasz wiarę nową,

Że znów odetchniem z Janem Kazimierzem.
Boże! nad mężnych bojującą głową
Modlitwa moja niech będzie puklerzem!

LACKI.
Kto idzie walczyć spodziewać się może,

Że nie przyniesie głowy z bojowiska;
Lecz czuję w sercu jakieś tętno Boże,
Jakiś mi promień przed oczyma błyska.
Od Bałtyckiego do Czarnego morza
Pogodny błękit spostrzegam nad krajem;
I widzę ołtarz, u jego podnóża
Słyszę, jak wiarę i miłość wyznajem;
I pod lipami mojej cichej wioski