Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/561

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dwory i wioski współziomków pustoszy,
Z łupów zbójeckich chce zostać bogaty!
O! nie uwierzysz, jak serce się ściska,
Jakim ja wstydem między ludźmi płonę!
Chcę strzaskać herb mój, wyprzeć się nazwiska!
Bo te skalane, bo te już spodlone.

LACKI (biorąc go za jedną rękę).
Czcigodny panie! nie wątpij o cudzie:

Wróci do trzody owieczka zbłąkana.

HELENA (biorąc go za drugą rękę).
Hamuj się, ojcze! idą obcy ludzie,

nawrócenie módlmy się do Pana!



SCENA SIÓDMA.

CIŻ i SZLACHTA (powraca).
GNOIŃSKI (do szlachty).
Mości panowie! bracia miłościwi,

Mego przyszłego zięcia wam przedstawię:
Pan Jerzy Lacki!

SZLACHTA (z ukłonem).

Jesteśmy szczęśliwi.

JEDEN ZE SZLACHTY.
Znane to imię w teraźniejszej sprawie.
DRUGI ZE SZLACHTY (występując naprzód z uroczystą przesadą).
I dobrze znane!... bo mądra Pallada,

Którą Minerwą przezwali Rzymianie,
Wieniec laurowy na skroń jego wkłada.
Już przewiduję, czem później zostanie.
Choć z wieku dziecko, z umysłu był stary,
Smakował w księgach, jak inszy w zabawce,
Kiedy w Krakowie u świętej Barbary
U Jezuitów siedział w pierwszej ławce.
Skoligacony z najpierwszymi domy,
Na górę Parnas wdzierał się tem śmielej!