Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/556

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kolejno wartę trzymać przed gospodą,
A wypocząwszy, wyruszyć o świcie.

(Szlachta odchodzi).
GOSPODYNI (do Gnoińskiego).
Dlaczego, panie, tę dziewicę młodą

W ten czas wojenny ze sobą wozicie?

GNOIŃSKI.
Ha! moja pani, konieczność przywiodła,

Musim choć na czas rzucie kraj rodzimy.
Dom mi spaliła zgraja Szwedów podła,
Z ostatkiem mienia na Śląsk uchodzimy.
Kilku mi szlachty towarzyszy w drodze,
By bronie głowy niewiasty i starca!
Spokojny uchroń znalazłszy niebodze,
Do wojennego powracamy harca.
Wszystko mi jedno... jesteśmy gotowi
Choć w obóz wroga wrąbać się do środka,
Bom tak ślubował memu Patronowi:
Wszędzie bić Szweda, kędy się napotka.
Pobłogosławią Pan Bóg naszą czynność,
Czy nakieruje losy ku odmianie,
Wtem Jego wola, — a nasza powinność:
Służyć królowi, póki sił nam stanie.

GOSPODARZ (do siebie).
Padłbym na klęczki! to jakiś zuch stary,

Co po Bożemu trzyma stronę Wazy.

GOSPODYNI (do siebie).
Czysty szaleniec! — jeszcze ma zamiary

Oprzeć się sile większej o sto razy!

(Do Gnoińskiego):
A może Wasza Dostojność pozwoli

Wypić za zdrowie Jana Kazimierza?
Jest stary węgrzyn, głowa nie zaboli,