Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/367

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dokupił, słyszę schedkę, poosuszał łączki,
Krówki widziałem spore i tłuste, jak pączki,

W ogródku, są gruszeczki i gatunek rzadki.
(Do Mateusza):

A ileż tam mniejwięcej może mieć intratki?

MATEUSZ.

A święty Bonifacy! skąd ja wiedzieć mogę?

SĘDZIA.

Jednak dałbym uwagę, jedniutką przestrogę:
On ma talent rolniczy, służy mu ochota,
Szkoda, że się tak marnie zagrzebał do błota.
Mam większy mająteczek — obszaru nie pomnę,
Przedałbym go z ochotą... waruneczki skromne:
Kilkanaście tysiączków — to niewielka bieda;
A Czartową Pustynię może mnie odprzeda...
Jak myślisz, Mateuszu?

TRZASKA (z przestrachem).

Niech go Pan Bóg broni!

MATEUSZ.

Słychać turkot powozu i stąpanie koni.
To pewno pański pojazd...

SĘDZIA.

O, lecę już, lecę!
Czy tam nie szwankowały ubiorki kobiece?

Pozwolisz, Mateuszu! tu spoczniem potrosze.
(Wybiegając naprzeciw powozowi).

Marszałku dobrodzieju! tu zajechać proszę!



CIŻ, MARSZAŁEK i MARYA.


MARSZAŁEK.

Niech wam Bóg nie pamięta tej waszej podróży!
A kołysze, a trzęsie, a budzi, a nuży,
A cały ranek chłodno, na popasie głodno,
A na nocleg czy znajdziesz oberżę wygodną?