Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/365

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
MATEUSZ.

Ludzi? Święty Gerwazy!

SĘDZIA.

Tak, ludzi, duszeczko.
Na mostku... na grobelce... tuż pod samą rzeczką
Załamał się mój powóz.

MATEUSZ (przestraszony).

A święty Antoni!
Zaraz... zaraz... są ludzie! kosarze na błoni!
Huknę... i wnet się pańska wydźwignie kolaska.

(Odchodzi).
SĘDZIA (spostrzegając Trzaskę).

A duszeczko! a rybko!... a kochany Trzaska!
Jakże mi odmłodniałeś! twarz, jak kwiatek róży!
A zawsze ze strzelbeczką — polowanko służy!
Utyłeś, dzięki Bogu, i to ci do twarzy, —
Zawsze tęgi myśliwy — zajączki w lot plaży...
A pieski zawsze trzymasz?... i jak ci się wiodą?

TRZASKA.

Ot widzisz pan, mam charta i wyżlicę młodą.

SĘDZIA.

To pięknie, to prześlicznie! a jakże ich zową?

TRZASKA.

Charta nazwałem Doskocz, wyżlicę Ponową:
Oba wyborne psiska.

SĘDZIA.

To bardzo przyjemnie.
Doskocza i Ponowę pogłaskaj ode mnie,
I powiedz im...

TRZASKA (do siebie).

Ot widzisz, dla psów ma ukłony!

SĘDZIA.

I powiedz im, że kiedyś przyjadę w te strony;
Toż to popolujemy po kniejach, po błocie!