Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/355

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zatrzymał się pod brzózką i wyprężył słuchy...
Ot widzisz... myślę sobie — fajkę do pazuchy.
Strzelbę na cel... pęc w piersi... zerwał się i zmyka!
Ja zrywam się... postrzegam, jest krew u kamyka,
Heżha za nim! on w pole — ja jak chart przez miedze;
Gdy go z oka utracę, to po tropie śledzę...
Krwi w tropie coraz więcej — postrzeliłem znaczy.
On na górę, ja za nim... mój szarak w rozpaczy,
Chromiąc stoczył się na dół — i ja sadzę dołem;
Chciał jegomość w zarośla — ja drogę przeciąłem...
Ot widzisz... myśli sobie: Tu nie służy rada!
Siadł pokornie i łapki, jak do prośby składa;
A ja niedługo myśląc, kolbą w łeb i basta.
Padł szarak... a godzina pewnie jedenasta!
Głód ozwał się w żołądku — nie wytrzymam dłużej —
Patrzę wkoło... ot widzisz: u was dym się kurzy...
Myślę sobie: ot dobrze! teraz hulaj dusza!
Zajdę tedy odwiedzie pana Mateusza,
Stuknę kielich gorzały na dobry początek,
Da mi kawał wędzonki...

MATEUSZ.

Ależ dzisiaj piątek!

TRZASKA.

A... piątek... otóż widzisz...

MATEUSZ.

Dam waszmości mleka.

TRZASKA.

A że mi stąd do domu wędrówka daleka,
I ciężkoby się nosie z zającem, z cietrzewiem,
To niech u was zostaną.

MATEUSZ.

Dalibógże nie wiem!
Waść, jak zwykle, nie zechcesz wziąść pieniędzy za to...

TRZASKA.

Otóż widzisz, że zgadłeś — schowaj się z zapłatą.