Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/349

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
(Głośno):

Marszałku dobrodzieju! niedyskretnie może,
Gdy się spytam... tak sobie... przez ciekawość marną:
Czy w gronie tych młodzików, co się zewsząd garną,
Upatrzyłeś już kogo... tak sobie... z daleka?...

MARSZAŁEK.

Uważałem przed rokiem młodego człowieka,
Który ją szczerze kochał — prawda, człek ubogi...

SĘDZIA.

A jakaż ewikcyjka?...

MARSZAŁEK.

Poczekaj, mój drogi!
Z dobrem sercem...

SĘDZIA (na stronie).

To mniejsza — ciekawość mię drażni...

MARSZAŁEK.

Nieboszczyk jego ojciec był ze mną w przyjaźni;
Biedak, wkońcu podupadł, to się wszystkim zdarza...
Ale jakie miał wina!... jakiego kucharza!
To, powiadam ci, rozkosz nad wszelkie wyrazy!...
Bywało, zrazy dają... a ja lubię zrazy...
Tylko, sędzio... uważasz, jam kapryśnik stary:
Sos powinien być wonny i pieprzny do miary, —
Nie dodawać doń octu — tego nienawidzę;
Lecz za to ujdą trufle, albo świeże rydze,
Dobrze podsmaż cebulkę... to choć zaproś króla!

SĘDZIA.

O! dla mnie to przysmaczek, smażona cebula!
Lecz ten pan, co o rączkę twej córki się stara?...

MARSZAŁEK.

Poczciwy, lecz ubogi...

SĘDZIA.

To nierówna para.

MARSZAŁEK.

Syn mego przyjaciela...