Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/326

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
HENRYK.

Bez przedmów, panie Czcionka, kończ twoje nabycie,
Ja przedaję krew moją, przedaję me życie,
Dziś frymarczę na srebro święte dla mnie karty,
Przedaję kawał serca z mej piersi wydarty;
A boleść mojej duszy trzymając na wodzy,
Poodmieniam nazwiska tych, co sercu drodzy,
Dam inszą nazwę miejscu, gdzie byłem w kolebce,
Gdziem się uczył, gdziem kochał, — miejsca, co wyszepcę
Konającemi usty — wszystko to odmienię,
Za lichą garstkę złota po księgarskiej cenie;
Zrobię z moich świętości zarobku narzędzie.
Masz pięć grubych sposzytów — z każdego tom będzie.
Co mi płacisz?

CZCIONKA.

Hm! płacę wedle słusznej miary,
Za każdy arkusz druku po cztery talary;
Jak pan chcesz... nie przymuszam... nie odbieram gwałtem.

HENRYK.

Cóż mi dasz za pięć tomów, kupując ryczałtem?

CZCIONKA ( przeglądając jeden z zeszytów).

Pisano tak rozwlekle... cóż robić?... dam dwieście.

HENRYK.

O ! zmiłuj się...

CZCIONKA.

Panowie drażliwi jesteście;
Darń więc dwieście pięćdziesiąt, a zadatek z góry.
Dzisiaj strasznie złe czasy dla literatury!
Dwieście... dwieście talarów, to nie tanio, sądzę.
Napisz mi pan cessyjkę, ja płacę pieniądze.

HENRYK (do siebie).

Do tysiąca daleko... lecz pan sędzia może
Zechce mi coś ustąpić... Co za radość! Boże!
Będę miał chatkę w lesie, ona dłoń mi poda!...