Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Szablę na prędce przywiązał do pasa,
Zatlił w kominie żelazny kaganek,
I przy wybuchu rzęsistych płomieni,
Wyszedł do gości, co obiegłszy ganek,
Już drzwi zamczyste łamali do sieni.

XI.

— Kto tam i poco?
— Otwórz w imię prawa! —
Głos jakiś dziki krzyknął z tamtej strony.
Drzwi się otwarły — przed starostą stawa
Starościc Unrug, w pancerz uzbrojony.
Dawny przyjaciel i syn przyjaciela,
Dzisiaj go saska zhołdowała władza,
On o staroście wiadomość udziela,
On w jego dworzec gości naprowadza.
A za nim Hesler, znajomy wódz saski,
Co, za rabunki swojego orszaku,
I dotąd jeszcze ze starosty łaski
Zranioną rękę nosił na temblaku.

XII.

— Zdaj się, bo zginiesz! — tak Hesler zawoła —
Czas porachunku! twe żniwo ustało.
Starościc Unrug, spojrzawszy z pod czoła:
— Zdaj się, starosto... — wymówił nieśmiało —
Widzisz tu we mnie brata, nie siepacza;
Chcę cię wyzwolić w tej ciężkiej potrzebie.
Król August Trzeci winę ci przebacza;
Tylko przysięgi wymaga od ciebie.
Zdaj się, starosto! a na znak pokory
Oddaj twą szablę, bo jesteś w areszcie.

XIII

— Zdać się... król August... a któż wy jesteście,
Co śmiecie w nocy najeżdżać na dwory?
I któż mi prawo obrony odejmie?
Oddać wam pałasz? ani mi się ruszcie!