Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Myśl jego lata w przeszłości dalekiej.
Wśród lepszych czasów i dzielniejszych ludzi;
Aż sen łagodny zamknął mu powieki,
Choć czujne ucho każdy szmer przebudzi.

IX.

Tak, gdy w milczeniu nocy uroczystem
Dusza starosty lepsze światy marzy,
Kozak, u bramy stojący na straży,
Hasło baczności dał przeciągłym świstem.
W sto kopyt końskich zatętniła droga.
Leci huf jezdny, dwaj starsi po przedzie;
Musi to swoja powracać załoga.
Kozak u bramy zapytał: Kto jedzie?
Gdy w tejże chwili krzyknięto surowo,
I strzał ruszniczny palnął mu nad głową.

X.

— Otwieraj wrota! — ktoś huknął z niemiecka.
Aż zlękły Kozak cofnął się ku bramie, —
I sto rajtarów, jak kupa zbójecka,
Hurmem się kupi i wrzeciądze łamie.
Głucho stęknęła brama już otwarta,
Rozległ się łoskot aż po całym dworze.
— Kto jedzie? — krzyczy starościńska warta,
Lecz gwałtu gwałtem odeprzeć nie może;
Grzmotnęła z rusznic — po małym przestanku
Drugi raz, trzeci — i skryła się w ciemnie.
Ale już opór stawić nadaremnie,
Wodzowie sascy już stoją przy ganku;
A ich rajtary w tejże samej chwili
Pałac starosty wkoło otoczyli;
Snadź tutaj przyszli z mordem i łupieżą,
Bo w każde okno ze dwóch rusznic mierzą.
Starosta, z marzeń zbudzon wystrzałami,
Skoczył do okna, ujrzał hufiec Sasa, —
I już się próżną nadzieją nie mami,