Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Powstaje z miejsca marszałek sejmowy,
Poczyna zbierać senatorów kreski.
I zawrzał senat: zdania podzielone,
Każdy swojego chciałby kandydata,
Wota padają nie na jedną stronę,
I brat się nieraz oddziela od brata,
Tak popęd serca lub moc przekonania
Na różne strony chwieje się i skłania,
Konia przed namiot senatorski wiodą,
Siada nań Prymas w dostojnej postaci.
By każdy powiat świętą natchnąć zgodą
I zebrać wota od szlacheckiej braci.
Tu jeszcze gwarniej, bo szlachty umysły
Na jedno zdanie zgodzie się nie mogą;
Gdzieniegdzie nawet szablice zabłysły.
Choć broń dobywać zakazano srogo.
Ale na widok książęcia senatu
Płonie rumieńcem gromada swawolna;
Brat rozjątrzony ustępuje bratu,
Wszyscy na króla zgadzają się zwolna,
I szumią tłumy jakby fale wrzące,
Kipią w powietrzu odgłosów tysiąca.

XI.

Ale Duch święty widocznie, widocznie,
Serce narodu ku jednemu skłania.
Wśród niesfornego wrzasku i wołania,
Wciąż jedno imię odzywać się pocznie.
Prymas niechętnych godzi i rozczula,
Ucicha stronnictw wołanie ponure,
Brzmi jedno imię obranego króla
I tysiąc czapek ulatuje w górę:
Vivat electus! tron nabył zasługą,
Niech nam panuje szczęśliwie i długo!
Jeszcze gdzieniegdzie, jak w muzyki chórze,
Ozwie się nuta fałszywa, niezgodna,
Jako na morzu, gdy przechodzą burze,