Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Prymas swojemi poobsyła listy,
Całe lechickie gdy dowie się plemię,
Na kiedy wskazań ów dzień uroczysty, —
Ojce senatu i rycerstwa posły
Cisną się w mury stołecznego miasta;
Wisła na wiosnę nie tak szybko wzrasta,
Jak tutaj tłumy rycerstwa urosły.
Siedmiu bramami, ze czterdziestu szlaków
Spływa się naród, jak w ocean rzeki;
Aż się zdumiewa przychodzień daleki,
Jakie to dzisiaj święto u Polaków?
Och! wielkie święto, bo wybrać przychodzi
Ojca ojczyźnie, a prawom ich stróża;
A tu z daleka Niebo się zachmurza, —
Sternika trzeba dla sierocej łodzi;
Potrzeba wybrać, pod czyj znak się zbierać?
Komu nieść służby? za kogo umierać?

III.

Pole wyborcze, jak olbrzymie mrowie,
Kipi ruchomą, niespokojną rzeszą.
Posłowie ziemscy i senatorowie,
Konno, w kolebkach, przed okopy spieszą.
Wieją proporce województw, powiatów,
Z których się składa ta Rzeczpospolita,
Jak ogród pełny różnobarwnych kwiatów,
Kiedy w czerwcowej pogodzie rozkwita.
Tam senatorskie złociste kolebki
Długim szeregiem pod okopy walą,
Dzielne rumaki ujęte w lejc krzepki
W złotym ubiorze jak w ogniu się palą,
I pył szeroki, po gościńcu wzbity,
Srebrem kutemi wzniecają kopyty.
Czoło senatu książę Prymas wiedzie,
Z krzyżem krucyfer harcuje na przedzie.
Dalej przez drogę bitą a przestronną
Przeciąga hufiec wspaniałych rycerzy;