Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/073

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XXI.

Takie się chłopię hetmanom spodoba.
— Umiesz ty jeździć? — zapytuje zucha.
— Czy umiem jeździć? najłatwiejsza próba!
Koń Bóg wie jaki zaraz mię posłucha.
Czy umiem jeździć? obaczyłbyś wasze,
Tak ja na polu zająca dogonię!
Któż naszą klaczkę prowadzi na paszę?
Któż tu objeżdża ostępy i błonie?
Kiedy ja świsnę, to aż iskry lecą!
Tylko, że klaczka chromieje nam nieco...
Więc hetman wesół skinął na luzaka:
Dajcie mu konia, niechaj nas przekona.
Hrehory spojrzał, jakby lotem ptaka
Wskoczył na siodło, poprawił strzemiona,
I naprzód stępo a zwolna przeznawazy,
Z jakim rumakiem przychodzi robota,
Coraz puszczając w pęd żwawszy a żwawszy,
Mistrzowskim kręgiem zawinął u płota.
Choć stracił czapkę, porozwiewał suknie,
Krew polska w sercu zakipiała młodem;
Chciał lecieć dalej — lecz hetman ofuknie:
Waszmość mi konia zmęczysz przed pochodem!
Wieśniak pokraśniał, zeskoczył ze siodła,
Chciał się napieścić z olstrami, z czaprakiem;
Ale go matka przywołała znakiem
I z pogróżkami na stronę odwiodła.

XXII.

— Przebaczcie, matko, nie strofujcie dziecka!
Powiedział hetman z łagodnym uśmiechom —
W młodej dziecinie zapał nie jest grzechem,
Znać, że się burzy bujna krew szlachecka!
Rycerskich dzieci to zwyczajna kolej.
Co miało gnuśnieć, niech burzy się wolej.
Tu w lasach waszych nie szukać mu chleba;
Niechby się okrył dostojniejszą chwałą: