Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/072

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Odgarnął łezkę sobolim rękawem,
Łaskawy uśmiech zagrał mu na twarzy.

XX.

Pańskie spojrzenia miłościwie biegą
Wokoło skromnej chaty gajowego;
Lecz nie czekając, aż je pan ośmieli,
Tam wszystkie kąty już weselem brzmiały,
Wszyscy do okien, do drzwi się cisnęli
Zobaczyć wojska pochód okazały.
Starzec Sulima, patryarcha rodu,
Patrzał oparty na okiennej ramie,
Przypomniał swoją żołnierkę za młodu
I wylał łezkę, co uczuć nie kłamie;
Łezka po zmarszczkach toczy się nieśmiało
Na siwe wąsy i twarz ogorzałą.
Gajowy, mając u nóg swoich psiarnię,
Patrzał z boleścią na te lasy cudze,
Jakby się wstydził, że dni tera marnie,
Mogąc ich użyć w ojczystej posłudze.
Błagał spojrzeniem husarskie skrzydłacze:
Weźcie mnie, bracia, pod wasze proporce,
A ja się jeszcze poczciwie odznaczę
W pośród pancernych, między petyhorce!
Uśmiech na twarzy młodej gospodyni,
Nawpół zdziwiony, a na wpół wesoły;
A młody Janek, nie wiedząc, co czyni,
Czepiał się trwożnie macierzyńskiej poły.
Mały Hrehory, stojący na dworze,
Nic okrom wojska nie widzi, nie słyszy,
Oczu od hufców oderwać nie może,
Wyciosał kijek w kształcie ich bardyszy;
A gdy obaczył, jak u wrót zagrody
Rumak hetmański kopytami bije,
Żywo skraśniały dziecinne jagody,
I klaskał w ręce, ściskał go za szyję,
To snopkiem owsa, to garsteczką siana
Pieścił, przynęcał wiernego kasztana.