Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/063

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Toż będzie wesół i wdzięczen uprzejmie,
Kiedy wieczerzę gotową zastanie!
Matka chłopczynę pogłaskała rada:
— Przynieś mi, chłopcze, wodę i polanka.
Nie prawdaż, ojcze, że zuch będzie z Janka?
Że będzie z niego gospodarz nielada?
Drugi chłopczyna, który dotąd milczy,
Rzekł: Ja wam ojca przyprowadzić muszę,
Tam za rzeczułką, gdzie wioskowe grusze,
Wiem jedno miejsce, kędy przesmyk wilczy.
Pewnie tam ojciec, za drzewem schowany,
Ze swym oszczepem czeka na bestyę.
Dajcie mi, dziadku, maczugę ze ściany,
Jak spotkam wilka to mu łeb rozbiję!
Dziad się uśmiechnął twarzą i oczyma,
Małego zucha całuje i głaska:
Hoduj się, chłopcze! jeśli Boża łaska,
Ty będziesz dzielny Hrehory Sulima!
Może zostaniesz, jak twoi przodkowie,
Może twój oszczep na prawdę dobodzie
Tatara w stepie, a dzika w parowie,
A Niemca w jego murowanym grodzie;
Gdy my lat tyle gnuśniejemy w lesie.
Ty może pójdziesz na kraju usługę.
Bóg cię błogosław! gdy ci pilno chce się,
Biegaj do lasu, bierz moją maczugę,
Wyszukaj ojca w ostępowej głuszy
I wilka tutaj przyprowadź za uszy.
— Ach! — przerwie matka — a bójcie się Boga!
Gdzież to mu latać, po śniegu, po nocy?
Ale Hrohory nie słyszał u proga,
Porwał maczugę i ruszył, jak z procy.
Tylko przed okny zatętniwszy żywo,
Zakolędował piosenkę myśliwą.

VI.

Tymczasem matka, przy pomocy Janka,
Przystawia wodę i ognisko nieci;