Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/038

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Żyją przy studni, tam, w nowej chacie.
Otóż i oni, jeżeli znacie.
— Nie znam tych twarzy!... A Piotr Siekiera?
— Ten jeszcze żyje, ale umiera:
Starość nie radość, a śmierć na dziady!
— On był najmłodszy z naszej gromady,
Lubił tańcować! —
Tu śmiech bez miary:
— Co się wam święci, żołnierzu stary?
Toż on już pewno dziesięć lat minie,
Chodzi na szczudłach po żebraninie!
Janek umilknął, — z pochmurnem czołem,
Kazał dać kwartę, zasiadł za stołem,
I jak swych braci dobrze pamięta,
Pytał o chłopców i o dziewczęta.
Za każdym razem śmiech bez ustanku:
Bo tamci ludzie, rówieśni Janku,
Jedni pomarli, drudzy stąd wyszli,
Nowej gromadzie już ani w myśli;
A z tamtych dziewcząt gromady całej
Dwie stare babki ledwie zostały
Janek już nie śmie pytać o więcej,
Krew w jego piersiach bije goręcej,
Wychyli czarkę i gorzko duma:
Tu każdy brata, każdy ma kuma,
A on nikogo znaleźć nie może!
— Oj życie, życie! pożal się Boże!
Wtem jeden wieśniak, człek już niemłody
Poszedł ku niemu z końca gospody:
— Panie żołnierzu! tutaj przy kwarcie,
Muszę pomówić z wami otwarcie.
Czy wy doprawdy tę wioskę znacie?
Czy, jak to mówią, drogi pytacie?
Lecz, jak uważam, znana wam strona,
Znacie nazwiska, znacie imiona.
Czy wy ze Skibów który jesteście?
Czy dawno z wioski?