Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/560

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Już kosa śmierci zawisła surowo
Nad chrobrą głową.
Król winowajcę osądzić poleca;
Zeszła się tedy sądownicza wieca,
Nn której hetman i przybocziin rada
Belinę bada.
Może go czasem wrogi przekupili,
By dawszy sygnał w niestosownej chwili,
Sprowadził wojsko na swoją obronę
W przeciwną stronę?
Rycerz Belina, mąż prawego ducha,
Kiedy bolesnych zarzutów wysłucha,
Przejęty strachem pobledniał widocznie
I płakać pocenie.
I padłszy do nóg Białemu Leszkowi,
Wszystko jak było, całą prawdę mówi:
Jak liche krzaczki wyobrażał z trwogi
Za hufiec mnogi.
Jak rozmarzony, stojący na zimnie,
Snem niewinności małą chwilkę zdrzemnie;
Jako przyśniwszy, że Rusin weń mierzył,
W trąbę uderzył.
Król Leszek Biały w dostojnej postaci
Słuchał go, słuchał — i powagę traci,
A usłyszawszy, jako śnił Belina,
Śmiać się poczyna.
Wojewodowie, hetmani, kanclerze,
Każdy serdecznie za boki się bierze,
Szczerego śmiechu nie powstrzymać mocą,
Wszyscy chychocą.
Po krotochwilnym śmiechu tylu osób,
Wyroku śmierci podpisać nie sposób;
Więc rada w radę, wydał król surowy
Wyrok takowy: