Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/512

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    Bo każdy przyszedł z wielką tajemnicą
    Swe całoroczne i błędy, i bole
    Wyznać u kratek do ucha plebana,
    A w łzach, gdy ciężka zasklepi się rana,
    Spożyć Chleb życia przy Chrystusa stole.
    Nim organista kościółek otworzy,
    Wedle dzwonnicy kupi się drużyna;
    Jeden się modli, grzechy przypomina,
    A drudzy gwarzą, by czas zeszedł sporzej.
    Jest o czem gwarzyć, jak zwyczajnie wiosną:
    Czas ruszyć z sochą — a tu niema chleba;
    Woły do pracy pokarmić potrzeba,
    A trawy jeszcze nieprędko wyrosną!
    Sianka niewiele w ubogiej odrynie.
    Ostatnia wiązka skarmi się co chwila;
    A ruń z pod śniegu źle się coś wychyla,
    Bóg raczy wiedzieć, czy nas głód ominie?
    A choć u wszystkich w jednakiej chudobie
    Jednaka dola i myśl w jednej stronie,
    Miło z sąsiadem pogawędzić sobie,
    Wedle[1] dzwonnicy siadłszy na bierwionie,
    Pokiwać głową po szczerej gawędzie:
    Tak, tak, sąsiedzie! Bóg wie co to będzie!

    II.

    Lecz brzękły klucze w ręku organisty, —
    Przeszedł przez cmentarz, mrucząc święte Psalmy.
    A starcy mówią: Dziś dzień uroczysty!
    Choć na czas myśli znikome oddalmy,
    Zdajmy swą dolę na wyroki Boże,
    A jakoś biedę przekołacem może.
    I w rdzawym zamku zaskrzypiał klucz stary.
    Dzwon stęknął, mruczy, chwieje się, kołycha;
    Za organistą do wioskowej fary
    Tłoczy się ciżba gromadnie a z cicha;
    A choć stąpają najciszej jak mogą,
    Odbija łoskot echo pod podłogą.

    1. Przypis własny Wikiźródeł Strona rozdarta, tekst nieczytelny. Uzupełniono na podstawie: Władysław Syrokomla, Wielki Czwartek. Obraz wioskowy. Warszawa : Gebethner i Wolff, 1908. S. 4.