Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/506

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XVII.

Magnat skraśniał gdyby mak,
Targnął wąsy — gniewu znak;
Lecz że szlachtę skarbił wkoło,
Wypogodził dumne czoło,
I braterski przyjął dar,
Mimo świetny pański ród.
Wtem myśliwski zagrzmiał gwar,
Pito wino, pito miód.
A gdy orszak ruszył z kniej,
Pan rozmyślał w duszy swej:
Hardy szlachcic! mądry snadź!
Obyczaje pańskie wie:
Stu dukatów nie chciał brać,
Podarunek daje mnie!
On rozumie, że w łask drodze
Ja go hojniej wynagrodzę:
Pana odrzeć chce!


XVIII.

Tak panowie w każdy czas
O rachubę winią nas!
Daj mu serce jak na dłoni,
A on za to trzosem dzwoni,
I rozumie, że za grosz
Można kupić cały świat,
Wioskę, ziemię, łany zbóż,
Dusze ludzkie z liczbą chat,
Kupić sobie roje sług,
Serca niewiast, koni cug!
Skąd się wzięły, dziwna rzecz,
Takie myśli do ich głów!
Trzeba w dzieje zajrzeć wstecz ...
A to przedmiot inszy znów!
Więc zostawmy refleksye:
Kto z faworów pańskich żyje,
Niechaj żyje zdrów!