Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/493

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przy niej cała mej duszy skupiła się siła,
Myśl ukradziona pieśniom u jej stóp gościła;
Jej obraz wciąż przede mną, uczucia me draźni;
Widziałem ją na jawie okiem wyobraźni.
A w snach moich, w snach pięknych, ona wciąż się marzy...
Przebaczcie, Aniołowie! ale waszej twarzy
Niepodobna tak piękną i tak Boską zostać,
Jak ja oczyma duszy widziałem jej postać!...
Spełniły się wyroki... przeszło dni niewiele,
I kapłan nasze ręce połączył w kościele;
Nastała chwila szczęścia — przelotna a skora.
Przyszła snem — i uciekła, jako senna zmora...
Piękne były jej słowa, gdy rzewna jak dziecię,
Schyloną moją szyją rączkami oplecie,
I zda się całą przyszłość w moje ręce składa.
A ja myślałem w duszy: O biada mi, biada!
Jeżeli na tem czole spłoszę kiedy radość,
Jeżeli temu sercu nie uczynię zadość!...
I czyniłem modlitwy Przenajświętszej Pannie,
By tak wspólnem uczuciem goreć nieustannie...
Musiałem źle się modlić przed Dziewicą świętą:
Bo próśb nie wysłuchano, modłów nie przyjęto...
Nie spełniłem jej szczęścia, jak to mi się marzy:
I zapał uroczysty uleciał z jej twarzy,
Powszednia jakaś próżność i zimna rachuba
Już owionęła duszę pięknego cheruba.
Egoizm w taką szatę jej postać przyodział,
Że trudny stał się myśli i uczuć z nią podział...
Wreszcie jednego serca było jej za mało,
Jej myśl biegła gdzieindziej, jej serce kłamało:
I pierzchły mego szczęścia urocze widziadła,
I gadzina zazdrości do piersi się wjadła.
Zabójcze żądło w piersiach czułem tak boleśnie.
Ból przerywał sny moje, modlitwy i pleśnie,
Obrzydził mi naturę, od pracy odpędza...
I przyszły w dom niezgoda, zgryzota i nędza.
Zdrowie mię opuściło, a w długiej chorobie