Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/351

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A na pochmurnem czole znać przykre dumanie;
Tylko swego rumaka zażywa ostrogą,
Chciałby pędzić jak strzała, ile siły zmogą.
Nadzieja doń się wdzięczy i szepce mu z cicha,
Że odetchnie powietrzem, co Egle oddycha.
Ale nie godzien doznać swobodnej radości,
Kto do domu swej lubej jak wróg idzie w gości,
Kto zamiast upominków, zamiast czystych kwieci,
Nad jej głową pożarną pochodnią zaświeci.
Kto niesie łuk i kołczan pełny ostrych grotów,
Któremi pierś jej braci poprzeszywać gotów,
Kto na głowę jej ojca, na święte jej bogi.
Wyostrzył miecz morderczy i topór złowrogi.
Taki kochanek potwór — ludzkości zakała,
Bluźnierstwo taka miłość, co mu w sercu pała!
Czuje Ransdorf, że idzie jak leśny bandyta,
I nieraz miecz od boku rozpaczliwie chwyta.
Targa się przebić własne wiarołomne łono;
Lecz wiara, co od dziecka w serce mu wpojono,
Rozpaczliwe dumania w pogodniejsze zmienia
I szepce mu o dziele wiecznego zbawienia
Że jako rycerz Boży w chrześcijańskiej walce,
Nawróci lub pokona dzikie bałwochwalce,
Że przezeń może ujrzą światło wiekuiste
Synowie odrzucenia, Twoje wrogi, Chryste!
Że w bogach Litwy szatan zamieszkał widomie,
Że Żnicz to z iskry piekieł rozniecone płomię.
Że kto tylko na Litwie wytępi bożyszcza,
Kto bezbożne świątynie zamieni na zgliszcza, —
Będzie wielkim w Niebiesiech, siłę piekieł wydrze,
Jak niegdyś święty Jerzy, co łeb strzaskał hydrze.
Ale nad wszystkie myśli, myśl święta, jedyna
Wdzięczy się do kochanka i chrześcijanina:
Że lube czoło Egli przez chrzestne polanie
Zaświeci aureolą i godnem się stanie
Tego Nieba, co dzisiaj przeczuwa pierś drobna,
Tych Aniołów, do których jak siostra podobna.