Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/350

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I niemieckich łuczników idzie zastęp chyży,
I burzące tarany, i działa ze śpiży,
(Niedawny wynalazek ogniopalnej broni,
A Litwini zaledwie zasłyszeli o niej,
A Niemcy, uzbrojeni w siłę gromowładną,
Tem pewniejsze nadzieje w swem zwycięstwie kładną).
W straży wielkiego mistrza niektóre oddziały
Noszą grzmiące rusznice, ręczne samopały;
Ale jeszcze niewprawna strzelecka gromada
Lepiej łukiem i bełtem, niźli strzelbą, włada,
I jeszcze wielkie dla się poważanie ściąga
Stary waleczny hufiec łuczników z Elbląga.

IV.

Ransdorf został ich wodzem. Ten zaszczyt mu dany
W nadziei, że tem dzielniej sprawi się z pogany,
Iż świadom ich zwyczajów, obeznan z ich mową,
Wwiedzie do twierdzy Pullen potęgę krzyżową.
On dochował przysięgi, danej Lutasowi,
I o lochach tajemnych nikomu nie mówi,
I za najświętszy dla się obowiązek kładnie.
Że ufności Litwinów nie zawiedzie zdradnie,
Że wdzięczen za gościnność, co mu w Litwie dali,
Nigdzie zboża nie stłoczy, nigdzie chat nie spali.
Że spokojnych mieszkańców nigdy nie ugniecie.
Że poszanuje starca, niewiastę i dziecię.
Taką wykonał w duchu przysięgę dostojną,
Przyjmując Przenajświętszy Sakrament przed wojną;
Lecz choć serce umocnił prawowierną modłą,
Choć go wezwanie starszych na wojnę powiodło,
I choć wojnę z pogaństwem za zasługę liczy,
Uczuwa na sumieniu wyrzut tajemniczy.
A gdy jego walecznych łuczników drużyna
Dawną pieśnię pochodu chórem rozpoczyna,
Kiedy starym się snują pogadanki, żarty, —
Ich wódz milczy, na łęku u siodła oparty,
Spuszcza oczy, jak zbrodzień, gdy u sądu stanie,