Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/327

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Czy przeto wzniosą wielkość i potęgę swoją,
Kiedy ludzi na ludzi w nienawiść uzbroją?
Srogi Poklus — gdy z ojca chce czynić zbrodniarza,
Brzydka Marti — gdy takie wyroki powtarza...
Co im szkodzi ta głowa? zabijać ją... poco?
Czy w niej całą potęgę krzyżacką zgruchocą?
A może ta dziecina, taka dzisiaj młoda,
Kiedyś rękę Litwinom przyjacielską poda,
I powstrzyma nieprzyjaźń, co dwa ludy plami,
I złączy swoje bogi z naszymi bogami...
Nie, Marti, czarodziejko! próżna twa podmowa!
Na inszą krew niech Poklus pragnienie zachowa.
On nie umrze... przysięgam, że nie umrze wcale;
Ja go mojem ramieniem zasłonię, ocalę,
Ja wezmę miecz ojcowski — znacie miecz Margiera!
On nie chybi w zamachu, on pancerz rozdziera.
On w rozpaczliwych ręku — biada waszej głowie,
Kapłani i wróżbici, i sami bogowie!...
Ja bluźnię waszej sile i waszej dobroci...
Jutrznio! której blask święty na niebie się złoci,
I ty, któiy mię słyszysz, święty wietrze wschodni,
I wy, bogowie niebios i ziemni, i wodni.
I ty, krwawy Poklusie, co zatrząsasz piekła,
Przebaczcie nieszczęśliwej, co w żalu wyrzekła!
Ocalcie niewinnego z pod oprawcy młota:
Ja wam ołtarz zbuduję, dam srebra, dam złota,
Dam krwi mojej na ołtarz!
Tak bolem, złamana,
Biedna Egle ze łzami pada na kolana,
Wzrusza Niebo rozpaczą, miękczy przez pokorę,
Nie ukrywa przed sobą, co w jej sercu gore.

XI.

Było jeszcze nad rankiem — daleko wschód słońca.
Na wale, gdzie klęczała Egle bolejąca,
Niewidziany, chcąc użyć porannej pogody,
Siedział w myślach posępnych Lutas siwobrody.